
Prolog
Wśród przewodnickich opowieści są takie, które wprost odnoszą się do naukowych ustaleń. Odwołujemy się do książek i artykułów historyków, opracowań architektów, przyrodników – jednym słowem do specjalistów w danym temacie. Ale przecież ważnym elementem budującym nastrój wycieczek są także legendy i mity. Czy tu także powinniśmy ściśle przytaczać to, co zostało gdzieś zapisane? Pisałem o wzbogacaniu opowieści o nowe elementy i skutkach tego działania we wpisie o legendach związanych z Chęcinami.
Postaramy się pogłębić wiedzę o tym zagadnieniu, przyglądając się kilku dalszym przygodom Gabrysi i Radka. Tym razem wysłuchałem wersji zdarzeń dziewczyny. Radek był, nawet jak jego standardy, dziwnie milczący, gdy przy okazji napomknąłem o tej sprawie.
Trzymajmy się faktów!
Dobrym miejscem na rozpoczęcie podejścia na Święty Krzyż jest Nowa Słupia i leśny spacer drogą królewską. Tam też sobotnim porankiem znaleźli się Nasi znajomi. Radek nie zasypiał gruszek w popiele i postanowił podzielić się swoją przewodnicką wiedzą, zaczynając od opowieści przy kamiennej figurze, stojącej opodal wejścia do lasu:
– Posłuchajmy przypowieści o ukaranej ludzkiej pysze. Pewnego razu do Słupi przybył pielgrzym, który był już we wszystkich świętych miejscach na Ziemi. Pozostał mu do odwiedzenia tylko klasztor świętokrzyski i ucałowanie relikwii krzyża świętego. Gdy pielgrzym przybył do tego miejsca, gdzie teraz stoimy, uklęknął…
– Ale zaraz. Ja czytałam, że to był rycerz Emeryk, a nie żaden pielgrzym i padł na kolana już na rynku w Nowej Słupi.
– Tu w Słupi jest pielgrzym, rycerza Wacławka mamy w legendzie o klasztorze w Świętej Katarzynie, z drugiej strony Łysogór… – próbował odpowiedzieć Radek
– Czytałam, że to był rycerz!
– Jak wprowadzę do opowieści za dużo rycerzy to ludziom zacznie się mylić, więc tu lepiej opowiedzieć o nieznanym pielgrzymie…
– Jak to nieznanym? Przecież miał na imię Emeryk. Tutaj jest nawet napisane! – celnie zauważyła Gabrysia, wskazując napis na tablicy nad posągiem.
– Masz rację, ale już za godzinę na górze opowiem legendę o księciu Emeryku, założycielu klasztoru. Tu Emeryk z kamienia, tam Emeryk książę, zaraz zrobi się z tego jedna postać. Dlatego mówię pielgrzym, a nie rycerz czy Emeryk. Nazywamy go też Prokopem. To nie jest prawdziwa historia, to mit, istnieje pewna dowolność…
– W książce wyraźnie stało, że to był rycerz Emeryk i szedł na klęczkach już od samego rynku – powtórzyła niewzruszona przytaczanymi argumentami Gabrysia.
– … – wydusił z siebie Radek.
Koniec Aktu Pierwszego
Nie wszędzie przydaje się przewodnik
Kiedy wspinali się na szczyt drogą królewską, Gabrysia przypomniała sobie o innym razie, gdy Radek nie był w stanie w sposób satysfakcjonujący udzielić odpowiedzi na zadane pytanie. Zwiedzali wtedy pewien rozległy zabytkowy obiekt, wysłuchując Radkowego wykładu o historii i architekturze tegoż miejsca.
– Czy te zamknięte drzwi prowadzą na chór i dalej w dół, na parter? – zapytała dziewczyna, przerywając wywód o cechach sztuki gotyckiej.
– Tamta część obiektu nie jest przeznaczona dla zwiedzających. Nigdy tam nie byłem.
– Ale jak sądzisz? Gdyby te drzwi były otwarte, dostałabym się tędy na dół?
– To skrzydło budynku to prywatne pokoje mieszkających tu osób. Przeczytałem mnóstwo opracowań na ten temat i na żadnym znanym mi planie nie ma dokładnego rozkładu i opisu tego piętra.
– Muszę to wiedzieć – nie rezygnowała Gabrysia.
– Wiesz co? – po kilku chwilach rzekł Radek – Tobie potrzebny jest strażak, nie przewodnik świętokrzyski. Zapytaj w komendzie wojewódzkiej straży w Kielcach. Na pewno mają plany zrobione w ramach kontroli i zaleceń przeciwpożarowych.
– Dzięki Radek! – rozanieliła się Gabrysia – To świetny pomysł!
– ¯\_(ツ)_/¯ – odpowiedział chłopak.
Koniec krótkiego Aktu Drugiego, tu także w charakterze interludium
Akt Trzeci, tu także w charakterze epilogu
Gabrysia zamknęła za sobą drzwi, zdjęła plecak turystyczny i kurtkę, położyła na stoliku przy wejściu bilety z klasztoru i gołoborzy na Łysej Górze. Spojrzała w kierunku łazienki, drzwi pokoju z biblioteczką, by w końcu zatrzymać wzrok na wejściu do kuchni. Zastanowiła się chwilę, przeszła kilka kroków i nacisnęła klamkę drzwi, za którymi znajdował się regał z książkami. Wzięła telefon do ręki.
– Hej. Co tam się zmieniło u ciebie, odkąd wysiedliśmy z autobusu pół godziny temu? – zażartował dobiegający ze słuchawki głos Radka.
– „Na rynku w Nowej Słupi zebrał się tłum gapiów. Byli tam niemal wszyscy mieszkańcy tego małego, urokliwego miasteczka. Dzieci, jak to jest w ich zwyczaju, podbiegły najbliżej i otoczyły zewsząd wędrowca. Ten musiał przemierzać niedawno odległe, nieznane tutejszej gawiedzi krainy, bo odziany był w barwny, egzotyczny strój. Spod płaszcza wyłaniał się herb, którym pieczętował się przybysz. „Jak Ci na imię, Panie?” zapytał mały szkrab z czerwonym noskiem…”
Radek westchnął głęboko i próbował wtrącić:
– Słuchaj… dwóch rycerzy, dwóch Emeryków… nie ma sensu… trzeba pomóc ludziom rozróżnić…pielgrzym…To tylko legenda…
– „Rycerz! (podkreślenie i wykrzyknienie Gabrysi) spojrzał na brzdąca z wyższością, potem podniósł wzrok na tłum i obwieścił dumnie wszystkim: „Jam jest Emeryk! (ponownie akcentuje Gabrysia). Zaraz z waszego rynku! (to też Gabrysia, któż by inny?) na klęczkach udam się do klasztoru, bom już wszystkie święte miejsca zwiedził, jeno miejsce przechowywania relikwii krzyża świętego do zobaczenia mi zostało. Rozstąpcie się prostaczkowie przede mną, szlachetnie urodzonym!”
Gabrysia triumfowała:
– Tak napisał A.Z. w swojej książce. O! Jest nawet podtytuł – „Legendy świętokrzyskie dla najmłodszych”. Chyba nie sądzisz Radku, że w opowieściach czytanych dzieciom przez rodziców byłyby jakieś nieścisłości. Zarzucasz temu szanowanemu autorowi kłamstwo?!
– Ale…
– Przemyśl sobie swoje postępowanie Radosławie.
– Mam na imię Radost…
– Znowu kręcisz! Cześć! – pożegnała się Gabrysia i rozłączyła rozmowę, zanim Radek zdołał odpowiedzieć wielokropkiem lub emotikonem.
Koniec



